Poza samymi marzeniami o wielkim wybiegu poszły w ruch też działania. Stwierdziłam, że warsztat to podstawa, więc zaczęłam szyć. Na maszynie. Sama się uczyłam. Zapał mi minął, kiedy za punkt honoru przyjęłam uszycie spodni patchworkowych. Skończyło się na dwóch uszytych rurach, nieprzypominających nawet nogawek, których za nic w świecie nie wiedziałam jak wykończyć i ze sobą zszyć, tak, żeby przypominały spodnie chociaż kształtem. No i nie liczę już złamanej igły, bo przecież wyobraźni jeszcze było za mało, żeby wpaść na pomysł, że cienka igła nie poradzi sobie z dżinsem. I w taki sposób stara ruska elektryczna maszyna poszła w niepamięć i nigdy nie zostałam projektantem mody.
Dzisiaj natomiast pogodziłam się z igłą i nicią, pierwszy raz od czasów gimnazjum. Byłam umówiona z kolegą na nocne robienie zdjęć oświetlenia miejskiego. Statyw jest, aparat jest, wszystko jest. Szkoda tylko że nie mam w czym tego nosić.
Torba do aparatu chodziła mi już jakiś czas po głowie, ale dopiero JUTRZEJSZY termin spotkania zmusił mnie do tego, żeby dziś usiąść i zszyć te pare kawałków materiału.
Przeciwności było wiele. Przede wszystkim znalezienie materiału. Potrzebowałam gąbki do wypełnienia torby, żeby była miękka i materiału do jej obszycia.
Gąbka. Kiedyś, dawno temu, jeszcze przed zakupem psa kupiłam mu kojec do spania. Fajne posłanko, miękkie, obszyte czerwonym materiałem. Pies położył się w nim tylko raz, po czym wywlekł na środek korytarza i położył się w dawne miejsce kojca. Stwierdziłam więc, że nie obrazi się, jeśli sobie wypruję gąbkę. Z tym, że pies trochę urósł i ciężko z nim dyskutować. Przyniosłam kojec, pies dostał przypływu wspomnień, odezwał się sentyment i tyle było z naszych wspólnych pertraktacji. Wykombinowałam gąbkę inaczej. Za materiał posłużył mi stary koc.
Prowizorka jak ta lala, ale ponoć prowizorki są najtrwalsze. Zabrakło mi niestety jedynie rzepa, żeby wewnętrzne ścianki się trzymały na swoim miejscu. Muszę też kupić materiał, żeby w środku jednak czymś wyłożyć, bo kocyk jednak trochę pyli. Póki co, zabezpieczam aparat folią bąbelkową. Stwierdziłam, że przez jeden wieczór nic mu się nie stanie.
Całe dzieło umieściłam w czarnej torbie w czaszki, kupioną w ciuchlandzie za...12zł.
Wiem, że jest to do dopracowania, zszyte nieumiejętnie "na okrętkę", ale chciałam Wam tylko pokazać, że dla chcącego nic trudnego. Można bawić się w fotografię, bez wkładu nie wiadomo jakich pieniędzy. Wystarczy chcieć. I wystarczy deadline.
Torba skończona, zamknięta na suwak przygotowana na jutrzejszą eskapadę. Siedzę i dumnie na nią patrzę. I dobrze, że kolega odwołał spotkanie kiedy podziwiałam moją torbę, bo gdyby zrobił to wcześniej pewnie bym jej nie skończyła...
Przepraszam, ze odwolalem ale moze wtedy faktycznie bys nie skonczyla...
OdpowiedzUsuńSpoko, co się odwlecze to nie uciecze ;) Już niebawem się zdzwonimy i przyatakujemy póki choinki i to całe inne tołatajstwo tam stoi ;)
OdpowiedzUsuńTroche szajsowato ta krateczka wyglada z tej pieknej torby
OdpowiedzUsuńkrateczka ma swoj charakter! ;) Jutro obszyje czarna satynka, bedzie charakterek.
OdpowiedzUsuńalbo blekitna satynka,z poscieli lezacej w mamusinej bielizniarce;)
OdpowiedzUsuńJak znam mamusie.....to moga zabic!
OdpowiedzUsuńBrawo. Nie ma piękniejszego uczucia niż satysfakcja z zrealizowania tego co człowiek sam sobie wymyślił - Eddie
OdpowiedzUsuń