Domowe wino

Uwielbiam wino. Lubię z nim pracować w kuchni, dusić, robić sosy oczywiście też wypijać. Nigdy jednak nie byłam fanką win domowej roboty. A złożyły się na to dwa doświadczenia.

Pierwsze po prostu nie zasmakowało. Pamiętam, że było to wino z białych winogron i miało okropnie kwaśno gorzki smak. Właściciel pokaźnego baniaka był bardzo dumny ze swojego wyrobu więc winę złego przeżycia smakowego muszę zrzucić na mój młody wiek i absolutny brak doświadczenia w kwestii win.

Drugie doświadczenie miało miejsce w czasach licealnych na festiwalu muzycznym. To było doświadczenie, kiedy byłam przekonana, że tak właśnie wygląda śmierć. Na pewno nie było to spowodowane ilością wypitego trunku.

W związku z powyższym możecie sobie wyobrazić moją reakcję kiedy dowiedziałam się, że w prezencie ślubnym dostaliśmy z Małżem cały zestaw startowy do domowego wyrobu win. Tia... No dobra, Małż będzie miał rozrywkę, niech się pobawi a nóż coś z tego wyjdzie. Najwyżej będę miała 15 litrów domowego octu. Też się zużyje. Teraz, kiedy jesteśmy po produkcji i naprawdę licznej degustacji mogę śmiało powiedzieć, że chyba nigdy nie byłam w większym błędzie, jak wtedy, gdy tak źle myślałam o domowych winach.

Dlatego też od czasu do czasu moje królestwo, jakim jest kuchnia zostaje przejęte przez Małża w celu zamienienia pomieszczenia w istne laboratorium chemiczne.

Produkcja domowego wina nie jest taka prosta jak się wydaje. Potrzebne są dokładne wyliczenia proporcji, dokładne pomiary ilości cukru w owocach, duża ilość mieszania, stania, czekania, ale okazuje się, że gra naprawdę jest warta świeczki. Z powodu licznych matematycznych obliczeń to właśnie Małż zajmuje się produkcją. Ja za bardzo improwizuję w kuchni i bawię się składnikami, czego absolutnie nie można robić w przypadku wina.

Zacznijmy od wad. A w zasadzie od jednej, jedynej wady. Poza dokładnymi obliczeniami w kuchni tworzy się totalny armagedon w połączeniu z poszukiwaniami szeregowca Ryana i podróżą do Mordoru. Istne piekło. I nie jest to kwestia tego, że mężczyzna wszedł do pomieszczenia w którym za często go spotkać nie można. Ilość używanych akcesoriów, rurek, wężyków, naczyń, resztek owoców jest nie do opisania. To jak z migreną, kto nie przeżył, ten nie wie o czym mowa. Całe szczęście, że Małż jako tako po sobie sprząta a całe oprzyrządowanie trzyma w jednym, specjalnie do tego celu przeznaczonym miejscu. Uf.

Zalety. To długa przeprawa.

Pierwszą jest smak. Kiedy mam do wyboru wino domowe, wyprodukowane przez Małża  i wino ze sklepu, wybieram wino Małża.

Drugą kwestią jest cena wina. Weźmy na tapetę pierwsze wino jakie zrobiliśmy. Z  jabłek. Wykorzystaliśmy owoce z naszego przydomowego sadu, minimalizując koszty.

Przy założeniu, że robimy wino w 15 litrowym baniaku potrzebujemy około 20 kg jabłek. Kilogram kosztuje jakieś 3 zł. Zatem koszt jabłek to 60 zł. Następnie potrzebujemy drożdży i pożywki, wydajemy w tymcelu maksymalnie 5 zł na 15 litrowy baniak. Reszta to cukier i woda. Podsumowując wszystkie etapy powstawania wina zużywamy około 3 kg cukru.

Z 15 litrowego baniaka, nie otrzymamy 15 litrów wina. Wynika to z tego, że po pierwsze nigdy nie uzupełnia się baniaka w pełnej jego objętości, po drugie owoce też zajmują pewną objętość, natomiast po przefiltrowaniu owoce się wyrzuca. Z 15 litrowego baniaka otrzymujemy około 12 butelek wina. Zatem po po przeliczeniu wychodzi nam koszt około 6 zł za jedną butelkę wina. Wyszło nam jeszcze taniej, ponieważ pominęliśmy koszt jabłek, bo przecież korzystaliśmy z własnych, przydomowych owoców. Powyższe wyliczenia przedstawiają koszt butelki przy kupnie owoców.

Zachęcam do spróbowania wyprodukowania własnego wina. Wiąże się to z inwestycją w sprzęt,który najtańszy nie jest. Istnieje również ryzyko, że coś pójdzie nie tak, bo wystarczy małe zanieczyszczenie wina, aby cały proces fermentacji nie wyszedł i otrzymamy w rezultacie ocet zamiast wina. Ale gwarantuję wam, że jeśli raz spróbujecie z satysfakcjonującym wynikiem, zaraz po zlaniu gotowego wina do butelek będziecie nastawiać kolejne owoce.


Małż twierdzi, że wino można wyprodukować z każdych soczystych owoców. Po wypróbowaniu jabłek, pomarańczy, mandarynek, malin, czerwonej porzeczki, które świetnie się sprawdziły przyszedł czas na eksperymenty. Powyższa 5 litrowa butla została wypełniona ananasami, natomiast niżej przedstawione są banany, czekające na obróbkę:



Z lekkim dystansem podchodzę do pomysłu bananów. Zupełnie nie wiemy czego się spodziewać po tym eksperymencie. Czas pokaże.

Zawsze małż pracuje w kuchni z wiernym pomocnikiem:



Pomoc psa objawia się w utylizacji resztek. Da się pokroić za banany.


Przybij piątkę. Dobre wino robisz, a ty dobrze utylizujesz odpadki. W tle opisywany wcześniej armagedon;)

Niestety nie mogę zdradzić dokładnej receptury na wina Małża, gdyż są przez niego pilnie strzeżone. Jeśli zechcecie przymierzyć się do własnej produkcji, na rynku dostępnych jest mnóstwo książek o tej tematyce więc muszę was do nich odesłać. Powodzenia!

1 komentarze:

  1. Tak to prawda, po pracy z winem w kuchni pozostaje odpalić kilogram C4 lub Semtex-u. Jednakże uważam że jest to wszystko warte przede wszystkim smaku, aromatu, kosztów i pewności tego co mamy w butelce. w produkcji domowego wina unikamy jak to tylko możliwe zbędnej chemii. Prawie każda butelka wina którą weźmiecie do ręki w naszych polskich sklepie zawiera siarczyny. Tutaj poza drożdżami i pożywką wszystko to sama natura.
    Już niebawem w sezonie letnim przystąpię do zrobienia własnych drożdży.

    OdpowiedzUsuń

Obsługiwane przez usługę Blogger.

© MorrineLand, AllRightsReserved.

Designed by ScreenWritersArena